„12 życiowych zasad” – słowo od tłumacza i wydawcy

Książka 12 życiowych zasad. Antidotum na chaos Jordana B. Petersona, która właśnie ukazała się w Polsce, to być może najgłośniejsza pozycja, jaką przyszło wydawać oficynie Freedom Publishing. A o co tyle hałasu? Czy Autor i jego dzieło warte są rozgłosu, który zyskali? Jeśli po zapoznaniu się z przekazem Petersona ludzie skłonni są wydać kilkaset dolarów i poświęcić sporo czasu, by polecieć na drugi koniec świata, wysłuchać jego wykładu, a po nim poprosić o autograf na książce i się przy tym rozpłakać, można zakładać, że mamy do czynienia z czymś (i kimś) wyjątkowym. I słusznie, bo tak rzeczywiście jest. Poniżej kilka słów ode mnie – wydawcy i tłumacza zarazem – o tym, kim jest Jordan Peterson, o czym opowiada jego książka i dlaczego warto ją przeczytać.

Osobom, które zdążyły już gdzieś w Internecie natknąć się na Petersona, książki prawdopodobnie polecać nie trzeba – to, co jej Autor sam mówi, oraz to, jak mówi, jest jego najlepszą reklamą. Tym, którzy Petersona jeszcze w sieci nie „spotkali”, polecam na przykład to nagranie opatrzone polskimi napisami. Sporo innych fragmentów jego wypowiedzi w formie mówionej i pisanej znaleźć można na stronie fanowskiej Jordana Petersona na Facebooku oraz na kanale Wojna Idei na YouTube.

A oto moja lista kilku z wielu zalet książki 12 życiowych zasad:

  1. Jest nadzwyczaj interesująca. Roi się w niej od ciekawostek. To istna wyspa skarbów dla ludzi ciekawych świata. Od ewolucyjnych wyjaśnień wielu naszych zachowań i zdobyczy współczesnej nauki w zakresie badań nad ludzkim mózgiem, przez porady dla par i rodziców, po psychologiczne analizy bajek Disneya. Kartki same się przewracają.
  2. Skłania do przemyśleń. Peterson pisze w sposób, który podczas lektury każde nam zadawać sobie trudne pytania dotyczące naszych szkodliwych nawyków, postaw, braku asertywności, zepsutych relacji rodzinnych i tym podobnych. Co więcej, uprzedzając wszelkie racjonalizacje, nie pozwala udzielać wymijających odpowiedzi na te pytania (wiem, co mówię – tłumacząc tę książkę, chwilami czułem się jak na terapii). Taki wewnętrzny „audyt” przeprowadzany co jakiś czas może okazać się bardzo pożyteczny.
  3. Miejscami bawi, miejscami wzrusza. Autor nie miał łatwego życia, o czym sporo pisze. On sam borykał się z chorobami autoimmunologicznymi, jego córka była ciężko, przewlekle chora. Jego przemyślenia na ten temat są pomocne, a nikomu (niestety) prawdopodobnie nie zabraknie własnych trudnych doświadczeń, do których będzie mógł te przemyślenia odnieść. Ale są też wstawki humorystyczne i nie brakuje okazji, by się uśmiechnąć.
  4. Zawiera bardzo przydatną wiedzę. Wiele opisuje, wiele wyjaśnia i wiele podpowiada. Gwarantuję, że każdy znajdzie w niej coś wartościowego, co na długo zapamięta i na stałe wdroży w codzienne życie. Oraz że wróci do tej książki nie raz.

A czego w ogóle dotyczy tytułowe 12 życiowych zasad? Tego, jak w świecie skażonym cierpieniem i złem prowadzić spełnione, szczęśliwe życie.

Według Petersona kluczem do takiego życia jest odpowiedzialność. Jeśli chcemy odnaleźć w życiu szczęście, nie należy poszukiwać go bezpośrednio – to ślepa uliczka. Zamiast tego należy żyć w zgodzie z sumieniem, brać odpowiedzialność za własne życie, być oparciem dla rodziny i przyjaciół oraz postępować uczciwie i przyzwoicie, by na koniec dnia móc spojrzeć w lustro i zasypiać bez pretensji do samego siebie. Wtedy, według Petersona, jest spora szansa, że poczucie szczęścia, a może nawet coś jeszcze głębszego – poczucie sensu – przyjdzie do nas samo.

W skrócie: przyzwoitość + rozum + uczciwość + szacunek + dyscyplina + wiedza + siła + cierpliwość + pokora = szczęście. Proste? Myślę, że prostsze, niż wielu się wydaje. W każdym razie to przynajmniej jakiś kierunek. Na pewno nie zaszkodzi spróbować.

Jeśli zaś chodzi o nieuchronność cierpienia i zła w naszym życiu, którą Peterson uparcie podkreśla, to czasem łatwo o niej zapomnieć, będąc człowiekiem młodym, zdrowym i w pełni sił – na tym etapie życia, na którym większość spraw ma się dobrze. Nie ma się jednak co łudzić – to etap przejściowy i zwykle krótki. Prędzej czy później nas lub naszych najbliższych dopadają jakieś tragedie. Zmęczenie, wypadki, kłótnie, rozstania, rozwody, problemy z dziećmi. Ostatecznie wszyscy chorujemy i umieramy. Peterson pomaga docenić te okresy, w których cierpieniu zdarza się o nas zapomnieć, oraz przygotowuje na te, które nastają, gdy sobie o nas przypomina.

Co do Autora, zapewniam, że Peterson nie jest kolejnym coachem sprzedającym naiwniakom nadzieję na szybki sukces, pieniądze czy powodzenie. Nie usłyszycie od niego bredni w rodzaju „Możesz wszystko, jeśli tylko w to uwierzysz” (prędzej odwrotnie). Ton jest raczej przygnębiający, ostrzegawczy[1]. Peterson nie próbuje motywować do osiągania nie wiadomo czego – raczej (tylko i aż) do pohamowania destruktywnych nawyków i zapanowania nad własnym życiem w możliwie największym stopniu. Co równie ważne, w przekonujący sposób uczy wdzięczności za to, co już mamy.

Od „trenerów rozwoju osobistego” Petersona odróżnia również to, że jest poważnym naukowcem. Wykładał na Harvardzie. Ma w dorobku wiele cenionych i często cytowanych publikacji naukowych. Pośród akademików wyróżnia się tym, że jego sale wykładowe zawsze są wypchane po brzegi. A jako że Internet zdjął z edukacji ograniczenia geograficzne i przestrzenne, dzisiaj jego salą wykładową jest w zasadzie cała kula ziemska. Wykłady, jakie zamieścił na swoim kanale YouTube, obejrzało już przeszło 65 milionów widzów, a wliczając fragmenty różnych jego wystąpień publikowane przez innych użytkowników, łączną liczbę wyświetleń jego nagrań szacuje się na około pół MILIARDA.

Ale Peterson nie tylko pięknie mówi. Pięknie też pisze. Czasem stylem skrupulatnego naukowca, czasem głębokiego myśliciela/filozofa, czasem wytrawnego psychologa. Zawsze zaś z perspektywy mądrego, doświadczonego człowieka, którego warto wysłuchać.

Po przeczytaniu tej książki ktoś może powiedzieć, że udzielane w niej porady, całe te „12 zasad”, to nic odkrywczego; że w większości to proste wnioski, do których można dojść samemu. Ok, zgoda. Ale koło, syfon czy prawo Archimedesa to też nieskomplikowane innowacje i prawie każdy mógłby wynaleźć (a w przypadku prawa, odkryć) je samemu. Na szczęście nie musimy tego robić. Gdybyśmy musieli, tak popularny dziś „rozwój osobisty” miałby zupełnie inne znaczenie – i inne tempo. Jak pisał Ludwig von Mises:

Korzystna ewolucja ludzkich spraw zależy w ostatecznym rozrachunku od zdolności ludzkiej rasy do wydawania nie tylko autorów dobroczynnych idei, ale również ich rzeczników i popularyzatorów”.

Jordan Peterson popularyzuje idee najwyższej wagi, a rzecznikiem jest najwyższej klasy.

Szczególnie polecam tę książkę[2] młodym ludziom, młodym parom i młodym rodzicom, ale naprawdę każdy znajdzie w niej coś dla siebie. A im większe masz poczucie, że w twoim życiu panuje bałagan (kto potrafi być ze sobą na tyle szczery, by to przyznać?), tym bardziej przyda ci się ta książka – jej Autor pomoże ci w nim posprzątać.

Krzysztof Zuber

[1] Przykład: „Życie faktycznie bywa okrutne. Każdemu z nas pisane są ból i śmierć. Czasem cierpienie jest w oczywisty sposób rezultatem naszych własnych działań – rozmyślnej ślepoty, podejmowania nierozsądnych decyzji albo złej woli. […] Ludzie mają jednak ograniczoną kontrolę nad własnym losem. Podatność na rozpacz, choroby, starzenie i śmierć jest uniwersalna. W ostatecznym rozrachunku to nie my jawimy się jako architekci naszej kruchości”.

[2] Jest też grupa ludzi, którym tej książki nie polecam. To cyniczni „ateiści walczący”. Peterson często odnosi się do pradawnych ludzkich mitów i opowieści, których zbiorem jest między innymi Biblia – stąd w książce cytowane są słynne wersety i analizowane ich przesłanie. Tyle że Peterson nie przytacza tych wersetów w sposób nakazowy, tak jak robią to dogmatycy, lecz doszukuje się w nich użyteczności – wyjaśnia, dlaczego takie czy inne wierzenia mogły być dla starożytnych społeczeństw przydatne; w jaki sposób mogły pomagać im przetrwać w niełatwym przedwiecznym świecie. Jeśli jesteś ateistą lub agnostykiem z otwartą głową, nic ci nie będzie. Co prawda tę naukową część umysłu należy na czas tych fragmentów przełączyć w stan uśpienia – interpretacje, jakich dokonuje Peterson, są wynikiem jego własnych, subiektywnych rozważań i niczym więcej. Niemniej bywają ciekawe i niejednokrotnie wychodzą naprzeciw popularnym zarzutom wobec religii ochoczo przywoływanym przez jej gorliwych przeciwników. Jeśli zaliczasz się do tych ostatnich, zapewne uznasz inaczej, więc oszczędź sobie frustracji i nie czytaj tej książki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Koszyk