Uwaga: Wydawnictwo Fijorr funkcjonuje obecnie jako imprint wydawnictwa Feedom Publishing. Przeczytaj komunikat

Jak zostałem milionerem

chat-dymki
0
Zamów w naszym sklepie Tagi: , , , ,

(…) W czasie pobytu w Argentynie, wiosną 1984 roku, poznałem Adolfo Perez Esquivela, laureata pokojowej nagrody Nobla, którego zaprosiłem do Polski. Ambasada polska odmówiła mu wizy, gdyż Esquivel powiedział w wywiadzie, że jedzie do Polski aby się spotkać z Wałęsą, prymasem Glempem i…ze mną. Wiadomość o odmowie wizy nobliście dotarła do Wolnej Europy i zrobiła się chryja na całego. Ledwie afera ucichła, gdy na prośbę prof. Mariusa Barnarda z Południowej Afryki, brata Christiana, tego który jako pierwszy dokonał transplantacji serca (Marius operował dawcę, Christian biorcę, czyli Luisa Washkanskyego) zaprosiłem do Polski pewnego historyka z RPA, co odbiło się echem w krajach Czarnego Lądu, protestujących przeciwko zapraszaniu przedstawicieli RPA, która jak wiadomo była w owym czasie bojkotowana. Kolejna zadyma, kolejne przesłuchania. Za namową życzliwego mi kapłana, postanowiłem spakować manatki i wyjechać do Ameryki na rok, dwa, aż się sprawy uspokoją. Przez myśl mi nie przeszło, że zrobi się z tego aż prawie 20 lat.
W każdym razie, 16 marca 1985 roku, w samym apogeum peerelowskiej beznadziei, kiedy już nawet octu w sklepach zabrakło (przypominam tym, którym się marzy powrót peerelu!) wylądowałem z żoną, niespełna pięcioletnią córeczką i kilkoma walizkami na lotnisku Kennedy’ego, a po załatwieniu formalności (wiza, dokumenty pobytowe), dzień później na chicagowskim O’Hare. Naszym formalnym sponsorem była moja siostra Krystyna, tancerka „Mazowsza”, która nie powróciła z tournee zespołu w lutym 1982 roku i w Chicago wyszła za mąż. Faktycznie jednak, po kilku dniach mieliśmy lecieć do Kansas City, do Dixie Ryan, amerykańskiej dziennikarki, przyjaciółki Polski i Polaków, właścicielki i wydawcy magazynu Arabian Horse Times, miesięcznika specjalizującego się w problematyce koni arabskich, u której miałem pracować w charakterze researchera ds. rynku koni, który od strony podażowej zdominowany był przez klacze polskie.
Niestety, w przeddzień naszego wyjazdu do Kansas, nad miastem przeszło potężne tornado, które powaliło m.in. dom Dixie, niszcząc także jej stadninę, budynki gospodarskie – słowem dramat. Nasz przyjazd został przeniesiony na „później”. Nigdy do tego „później” nie doszło. Państwo Ryan, w wyniku huraganu, wpadli w tarapaty finansowe, czego rezultatem był upadek Arabian Horse Times, a tym samym fiasko jedynego pomysłu, jaki na Amerykę miałem.

Po omacku w Ameryce

Wiosną 1985 roku, Stany Zjednoczone pogrążone były w ciężkiej recesji, jaka zapanowała po rządach Jimmy Cartera. W polskim radio i tv huczało od dramatycznych doniesień z USA, ale ja w ani jedno słowo nie wierzyłem; oto siła propagandy! Tymczasem recesja była naprawdę ciężka, bez pracy pozostawało prawie 9 proc. ludzi, co jak na Stany Zjednoczone jest katastrofą, dolar dołował, tak jak dołuje obecnie, tracąc na wartości w wyniku ogromnego deficytu budżetowego, jaki zafundował Amerykanom reaganowski program niszczenia „imperium zła”, czyli zmasowany atak na Sowiety; „gwiezdne wojny”, zbrojenia, wspieranie opozycji demokratycznej w Polsce etc. Co prawda, z perspektywy lat wiemy, że Ronald Reagan z recesją sobie poradził i pomimo głębokiego deficytu budżetowego wprawił gospodarkę w najdłuższy od czasów wojny, bo trwający niemal do roku 2000, okres prosperity, to jednak trzeba było ogromnej sympatii do prezydenta i gigantycznego optymizmu, aby wtedy to wychodzenie z recesji dojrzeć. Ja, jednak Reaganowi, a właściwie: w Reagana, dość szybko uwierzyłem.
Zaczepiłem się na chwilę, jako barman w „polskiej” tawernie, której współwłaścicielem był mój kumpel ze studiów. Niestety, od czasu wspólnego „waletowania” w akademiku, kolega zmienił się nie do poznania, praca u niego była koszmarem, tym bardziej, że płacił grosze – 2 dol. na godzinę. Barman żyje co prawda z napiwków, ale tam akurat napiwków nie było. Na szczęście, mniej więcej po miesiącu, w pojawił się w tawernie Richard, Polak, który właśnie otworzył restaurację w chicagowskim downtown i poszukiwał barmana. Po kilku słowach rozmowy, uznał, że znalazł go we mnie. Równocześnie z posadą barmana w eleganckiej restauracji „Pelican’s catch”, dostałem pracę korektora w Dzienniku Związkowym, jednym z najstarszych pism polonijnych. Za namową szwagra, a także pod wpływem p. Sheldona Gooda, właściciela agencji pośrednictwa nieruchomości, którą w weekendy sprzątałem, zapisałem się na kurs pośredników od nieruchomości.
Wstawałem więc o 4 nad ranem, jechałem do redakcji Związkowego, kończyłem pracę o 12,30 i biegłem na kurs. We wtorek, piątek i w sobotę od 17.00 do rana pracowałem jako barman. Dzięki intensywnemu wydzielaniu adrenaliny, wywołanemu strachem przed śmiercią głodową, udawało mi się taki rozkład zajęć dość płynnie realizować. Człowiek wiele potrafi, zwłaszcza jeśli musi. Myślę, że gdyby w Polsce – w miejsce zasiłków dla bezrobotnych – wprowadzono kary za pozostawanie bez pracy, albo jakiś inny ostry, lecz naturalny przymus, mielibyśmy dwucyfrowy wzrost PKB i znacznie niższe bezrobocie. Do podobnych rezultatów doprowadziłaby likwidacja ZUS, funduszy socjalnych, zup regeneracyjnych i innych absurdalnych pomysłów lewicy, na które nieświadomy lud pracy daje się nabierać.

fragment książki

 

Od dawna zapowiadana przez autora „taka sobie minibiografia człowieka przedsiębiorczego” plus dużo instruktażu co do „robienia pieniędzy”. Czyta się wartko, a przy okazji można się dowiedzieć, co zrobić, żeby poprawić swoją kondycję materialną i wykorzystać zalety dobrej (i złej też) koniunktury. Naprawdę fajna i niezwykła książka!

Panie Janie, cóż to za niecodzienna książka. Pochłonąłem ją przez jedną noc. To mi się dawno nie zdarzyło. Czyta się wspaniale. Tym bardziej, ze właśnie wybieram się na emigrację. Dużo u pana pożytecznych rad i doświadczeń. (…) Jest to bardzo pouczająca książka, a opis Chicago to wprost kuriozum. Gratuluje determinacji, zaciętości, a przede wszystkim wiary w wolność i liberalizm. To co mnie uderzyło, to pozytywne wnioski i optymizm jaki bije z pańskich doświadczeń. Czyli, że jeszcze nie wszystko przegrane? Pozdrawiam

Tamek Tomaszewski
Gdańsk

Jak zapewne większość z państwa pamięta na początku przemian w Polsce Lech Wałęsa ogłosił słynne hasło: „100 milionów dla każdego”, zapowiadając, że nie tylko uczyni z Polski drugą Japonię, ale również kraj milionerów. Ile z tego wyszło, wiadomo. Zresztą, co po niektórzy wypominają mu to do dziś, jednak patrząc na to hasło z pozycji wolnorynkowej, nie ma co akurat specjalnie mieć pretensji o to, że nie udało mu się tego postulatu zrealizować. Gdyby bowiem pomysły Wałęsy byłe realizowane… to aż strach się bać. Tymczasem na polskim rynku ukazała się właśnie książka Jana Fijora pt. „Jak zostałem milionerem”, który od Wałęsy ani innych rządów po 1989 roku nie otrzymał nie tylko miliona, ale nawet złamanego grosza, o co zresztą specjalnie sam nie zabiegał. Znany publicysta pisze o bogaceniu się, o tym jak zostać milionerem, ale bez korzystania z państwowych pieniędzy. W kraju, gdzie miliony ludzi czeka co miesiąc na różnego rodzaju socjal, na kontynencie, gdzie marzeniem ponad połowy młodych Francuzów jest chęć zdobycia posady urzędniczej, książka Fijora wydawać się może niedorzeczna. Wręcz bluźniercza. Czytając opowieść życia Jana Fijora czuć przede wszystkim bijący z niej tak charakterystyczny dla mieszkańców Stanów Zjednoczonych optymizm. Na kartach książki znajduje się szereg niepowodzeń jakich Autor doznał na początku drogi biznesowej, ale niepowodzenia budziły w nim tylko jeszcze większą chęć udowodnienia, że potrafi sobie poradzić w rzeczywistości zupełnie innej niż ta, z której udało mu się wyrwać. Początkowo wprawdzie wychodziło to z różnym skutkiem, często popadał w tarapaty trafiając, albo na nieuczciwych lokatorów (sprzedaż domów), albo nieuczciwych wspólników (prowadzenie knajpy), albo po prostu mając złego nosa, ale – co najistotniejsze – nigdy się nie poddawał. Ponieważ w ostatnim czasie poznaję koszty jakie są związane z prowadzeniem działalności gospodarczej w Polsce i również trafiłem na nieuczciwych kontrahentów, w pewnym momencie myślałem, że trzeba dać sobie spokój, bo w tym kraju nie da się prowadzić uczciwie biznesu. I akurat dostałem od Autora jego najnowszą książkę. Gdy zobaczyłem tytuł pomyślałem: jeszcze jedna bajka o milionerach. Ale coś mnie podkusiło, żeby do poduszki przynajmniej ją przejrzeć. Nie żałuję, że kolejną noc zarwałem, aby ten wartki i ciekawy życiorys podróżnika, który zwiedził ponad 70 krajów, przeczytać. Napisany świetną polszczyzną, z szybką akcją, ciekawymi dygresjami o Ameryce, ale przede wszystkim z dającym się wyczuć wszechobecnym optymizmem, powoduje że człowiek z coraz większymi wypiekami na twarzy przewraca kolejne kartki. Dla mnie osobiście książka Fijora dała niesamowitego kopa do działania. Uświadomiłem sobie, że nie ma co roztrząsać straconej forsy, bo w tym samym czasie, kiedy użalam się nad sobą, właśnie przepada szansa na inny biznes. Oczywiście rodowity zakopiańczyk nie oszczędza w książce wszelkiej maści nierobów i obiboków. Przytacza świetne argumenty na rzecz niemoralności państwowej pomocy społecznej, a zdanie, że „jak ktoś jest zdrowy i ma ręce i nogi, a użala się nad swoim biednym losem, to mnie już go nie jest żal”, wiele wyjaśnia. Książka wyjaśnia jednak przede wszystkim na czym tak naprawdę polega biznes, na czym polega przedsiębiorczość. Nie są to kolejne nudne rozważania teoretyczne, ale doświadczenia człowieka, który bogacił się w ojczyźnie i zarazem ostatnim bastionie kapitalizmu na świecie. Jeśli chcemy budować w Polsce kapitalizm w wersji amerykańskiej, a nie francuskiej, to najpierw przeczytajmy jak wygląda ten system w praktyce z perspektywy wiecznego optymisty.

Paweł Toboła-Pertkiewicz
Strona prokapitalistyczna

Recenzja (Jak zostałem milionerem)
Wspaniała książka. Szczególnie polecam ją młodym, którzy wkraczają w dorosłe życie. No cóż, żeby żyć trzeba mieć pieniądze, a żeby mieć pieniądze trzeba je zarabiać i do Was należy wybór, ile w swoje życie wprowadzicie zasad, którymi kierował się autor. Można pracować na etat za małe lub większe pieniądze, właściciel się bogaci a wy macie tylko na przeżycie. Można skorzystać z rad autora i zacząć pracować na własny rachunek. Nikt nie mówi, że będzie lekko, ale efekty przynosi tylko ciężka praca, zaangażowanie oraz ciągłe dokształcanie się, aż do perfekcji. Autor też lekko nie miał, jednak był zaradny, potrafił się wyrwać z kraju w którym prywatna inicjatywa była źle odbierana a praca na etat to wegetacja. Zarobił swoje pieniądze w Ameryce ciężką pracą, był pracowity, uparty i pomysłowy oraz skuteczny w swoich pomysłach, dlatego odniósł sukces.

Czym różni się dzisiejsza Polska od Ameryki? W zasadzie nie ma różnicy – gospodarka wolnorynkowa, z tym, że w Polsce jest dużo do zrobienia i to przeważnie w każdej dziedzinie oraz mniejsza konkurencja. Książka „Jak zostałem milionerem” to wskazówka dla przedsiębiorczości również w naszych, polskich warunkach. Przeczytanie jej spowoduje, że zaczniecie analizować swoje życie, obserwować rynek, zmiany jakie zachodzą w ludziach i ich poglądach, zmiany w gospodarce i być może będzie to bodźcem do działania, do własnej przemyślanej inicjatywy, która z kolei przemieni się w wartości materialne, zmieni Wasze życie na lepsze. Właśnie z takim zamiarem /rozbudzania chęci działania/ według mnie Pan Jan M. Fijor opisał wspomnienia oraz rzeczywistość w Polsce. /b.c./

Bogumiła Cebulska
b.cebulska@escpoland.pl