Uwaga: Wydawnictwo Fijorr funkcjonuje obecnie jako imprint wydawnictwa Feedom Publishing. Przeczytaj komunikat

Traktat o władzy

chat-dymki
0
  • Autor:Bertrand de Jouvenel
  • Kategoria:Historia
  • Oryginalny tytuł:On Power: The Natural History of Its Growth
  • Tłumaczenie:Krzysztof Śledziński
  • ISBN:978-83-89812-93-2
  • Strony:460
  • Ebook:Niedostępny
Zamów w naszym sklepie Tagi: , , ,

Jest to dzieło jednego z najwybitniejszych umysłów europejskich, francuskiego politologa i ekonomisty, Bertranda de Jouvenel. Autora wydanej przed dwoma laty „Redystrybucji”. Opasłe tomisko liczy sobie 460 stron formatu B5, na których spisano dzieje władzy politycznej – od jej powstania poprzez monarchię, feudalizm, do kapitalizmu i faszyzmu sprzed i z czasu II wojny światowej. Oto fragment wstępu do tej interesującej książki:

(…)

W książce zwraca się naszą uwagę przede wszystkim na coś, co na pierwszy rzut oka wydać się może uderzającym zbiegiem okoliczności: władza traktat-o-władzy---okładka2państwa systematycznie rosła przy jednoczesnym wzroście okrucieństwa rasy ludzkiej. Jako że napisano ją przez wydarzeniami w Hiroshimie, najbardziej wyraziste dla nas przykłady tego zjawiska pozostawały poza zasięgiem autora. Lecz warto zwrócić uwagę, że, będąc świadomi i obawiając się wielkiego potencjału okrucieństwa, jaki jest udziałem naszych współczesnych, powinniśmy stale mieć w pamięci, że ta potencjalność przerodziła się w fakt dzięki władzy państwa. Bomby atomowej nie stworzyła działająca niezależnie grupa „naukowców”, lecz pracownicy rządu Stanów Zjednoczonych, spośród których najważniejsi byli naukowcami. Lecz decyzja o tym, żeby opracować bombę atomową, wyszła od prezydenta Roosevelta, a decyzja o jej użyciu od prezydenta Trumana. Twierdzenie to nie przypisuje złej wiary każdemu urzędnikowi państwowemu; ma jedynie za zadanie zwrócić uwagę, że tylko państwo ma wystarczającą władzę, żeby dokonać zniszczeń na taką skalę i że państwo to zawsze politycy, niezależnie czy będą to politycy w Białym Domu, czy na Kremlu. Marzenie, że państwo może być zarządzane przez filozofów czy naukowców jest niebezpieczne i złudne. Gdyby bowiem filozofowie stali się królami, a naukowcy komisarzami, przekształciliby się w polityków, a władza dana państwu jest władzą, jaką przyznaje się ludziom, którzy są władcami państwa, ludziom poddanym wszystkim ograniczeniom i pokusom właściwym ich niebezpiecznemu rzemiosłu. Jeśli nie będziemy mieć tego na uwadze, powszechnie zapanuje optymistyczne przekonanie, żeby oddalić wszelkie wątpliwości i obawy, gdyż w państwie, jakie na myśli mają teoretycy, władzę sprawować będą ludzie o nieprzeciętnej mądrości i cnocie moralnej. Nic bardziej mylnego. Władza sprawowana będzie przez przede wszystkim ludzi, potem przez panujących, a przez naukowców i świętych na szarym końcu. Twórcy amerykańskiej konstytucji ulegli iluzji, że można ustalić „rząd praw, a nie ludzi”. Wszystkie rządy są rządami ludzkimi, choć lepsze z nich posiadają pewną domieszkę prawa, które stanowi efektywne ograniczenie dla zapędów władców.

Można rzecz jasna wierzyć, że nowy system lub nowa doktryna polityczna zmieni te empirycznie niezmienne prawa polityki. Można wierzyć, że to tylko łatwa do wskazania i usunięcia luka w starszych systemach sprawia, że wątpliwości i obawy Pana Jouvenela są tak przekonywające. W świecie bez prywatnej własności, bez uprzedzeń rasowych, bez religii, bez deszczu w święta – bardzo możliwe – te przygnębiające rozważania nie znajdą zastosowania. Jeśli w to wierzysz, to, jak powiedział Duke Wellington, możesz wierzyć w cokolwiek. Może warto jednak przypomnieć sobie rozczarowanie Lenina (którego nikt nigdy nie oskarżał o romantyczny optymizm). W Państwie a rewolucji Lenin w przeddzień przejęcia władzy uznawał aparat państwowy za efemeryczne i ulotne zjawisko. Wiedział lepiej, a gdyby mógł powrócić do Leningradu trzydzieści lat później, jego oczom ukazałaby się władza państwowa jeszcze bardziej wspaniała niż władza, jaką kiedykolwiek dzierżył car, nie dlatego, że „ktoś zdradził ideę rewolucji”, lecz ponieważ, jak ujmuje to Pan Jouvenel, „Władza zmienia swój kształt, lecz nie swoją naturę”. Polityka to władza; nie możemy uciec od tej prawdy i jej konsekwencji. Marzymy o lepszym świecie, ale znajduje się on w Utopii – w krainie marzeń właśnie.

To właśnie w popularności Utopii tyrani znajdują najlepszego sojusznika. Tylko niezwykle potężne państwo może dokonać tego, co obiecują propagatorzy ostatecznych rozwiązań; zgadzamy się więc na wzrost władzy państwa, lecz w pewnym momencie zdajemy sobie sprawę, że nie doświadczamy obiecanych korzyści lub że otrzymaliśmy je po niezwykle wysokiej, być może wręcz rujnującej, cenie. Jedną z wielu zalet tej książki jest to, że zwraca ona uwagę na cenę, jaką trzeba było zapłacić nawet za tak historyczne zwycięstwa jak np. Rewolucja Francuska. Być może rewolucja była jedynym sposobem na wyjście z błędnego koła, w jakim znalazło się państwo francuskie w czasie ancien regime’u. Krytyczna ocena elit w przededniu Rewolucji Francuskiej dokonana przez Pana Jouvenela sugeruje, że tak właśnie było. Lecz cena, jaką przyszło za to zapłacić, była niebotycznie wysoka. Republika domagała się ofiar, jakich nie śmiał żądać żaden król, i te ofiary poniesiono. Być może jedynym sposobem na zastąpienie dekadenckiego caratu jako najważniejszego organu państwa rosyjskiego była Rewolucja Bolszewików, lecz zwróćmy uwagę na cenę, jaką trzeba było zapłacić i jaką wciąż się płaci za to osiągnięcie! Gdyby domagano się takich poświęceń na rzecz religii lub jakiegoś innego celu niezwiązanego z państwem narodowym, bylibyśmy znacznie bardziej krytyczni. I nawet jeśli w wysokim poważaniu będziemy mieć powodzenia państwa w dotrzymywaniu obietnic, musimy zauważyć, że nic nie jest darmowe, a czasem cena może być bajońska.

Inną lekcję stanowi konieczność krytycznej oceny wszelkich roszczeń do politycznej nieomylności i nieskazitelności.

„Boskie prawo królów do złego rządzenia” jest doktryną, z której wszyscy możemy się dziś śmiać. Lecz jej zwolennicy nie zaprzeczali, że królowie mogą rządzić źle: była to ich wina i ich grzech. Lecz niektórzy współcześni obrońcy państwa, zarówno demokratycznego, jak i totalitarnego, głoszą i praktykują doktryną Boskiego Prawa, która jest zdecydowanie bardziej bezkrytyczna niż ta, którą opracował Filmer. Według nich władcy, Führer, Duce, Partia czy Suwerenny Naród nie mogą się mylić ani moralnie, ani intelektualnie. Na Zachodzie jesteśmy w większości odporni na doktrynę politycznej nieomylności, przynajmniej jeśli chodzi o zdyskredytowane formy, jaką przyjęła ona w Berlinie i w Rzymie, a nawet w bardziej zaawansowanej postaci w Moskwie. Nie jesteśmy jednakże odporni na „demokratyczne” argumenty, które stanowią, że większość nie może się mylić, jeśli jest naszą większością, że, jeśli stanowimy jej część, nie może ona dokonać czegoś przerażająco głupiego. A jednak może i bezustannie to robi. Pan Jouvenel słusznie podkreśla niebezpieczne skutki, do jakich prowadzić może ta iluzja (niezależnie od tego czy wyszła ona spod pióra Rousseau); jeśli bowiem lud ma zawsze rację, a lud jest państwem, to nie powinniśmy mieć żadnych obaw przez przekazaniem w ręce swoich mandatariuszy całkowitej i niekontrolowanej władzy, której dodatkowo nie możemy odzyskać (…)