Paul Johnson – Castro droga do władzy

W latach czterdziestych i pięćdziesiątych życie społecz­ne na Kubie nabrało cech skrajnego gangsteryzmu. Dawniej spowodowałoby to interwencję Ameryki i przekazanie władzy komuś uczciwemu. Teraz taka możliwość nie wchodziła w ra­chubę. Ameryka była jednak uwikłana w to, co działo się na Kubie. W dobie peronizmu obarczano ją winą za wszystko. Kuba stała się przykładem przepaści dzielącej rzeczywistość od deklaracji słownych. Przepaść ta miała stać się najbardziej ude­rzającą cechą Trzeciego Świata. Wszyscy działacze polityczni mówili o rewolucji, praktykowali zaś łapówkarstwo. Korupcja wiązała się oczywiście ze stosowaniem przemocy. Stanowisko przewodniczącego hawańskiego związku studentów – organizacji dorównującej znaczeniem armii – obsadzano pod lufami. Policji zabroniono wstępu na teren miasteczka akademickie­go. Działających w jego obrębie policjantów mordowano lub terroryzowano. Wielu studentów nosiło przy sobie rewolwery, wykłady przerywano strzałami. Również wśród komunistów szerzyła się korupcja. Grau mawiał, ilekroć witano go zaciśnię­tymi pięściami: „Nie martwcie się – jutro rozewrą pięści!”.

Korupcji sprzeciwiała się jedynie garstka zamożnych ludzi w rodzaju ekscentryka Eduardo Chibása, przywódcy „ortodok­sów”, ale nawet on przyłączał się do aktów przemocy, biorąc udział w pojedynkach. Oddziały policji toczyły ze sobą walki niczym szajki gangsterów; liczni bandyci zajmowali stanowi­ska w policji i aparacie politycznym. Owi polityczni pistoleros organizowali „grupy działania”, posługując się przy tym hasła­mi marksistowskimi, peronistowskimi lub faszystowskimi, co przypominało Niemcy w latach dwudziestych. Spośród stu­dentów rekrutowali się najgorsi mordercy; oni też padali ofiarą najbardziej pożałowania godnych zbrodni.

Jednym z owych uzbrojonych w rewolwery studentów był Fidel Castro. Jego ojciec pochodził z Galicii, z rodziny prawi­cowych karlistów, i, podobnie jak większość imigrantów hisz­pańskich, nienawidził Amerykanów. Pracował w United Fruit, dorobił się własnego gospodarstwa. Powiodło mu się do tego stopnia, że stał się posiadaczem dziesięciu tysięcy akrów zie­mi i zatrudniał pięciuset robotników rolnych. Jego syn Fidel studiował zawodowo politykę – odnosi się wrażenie, że nigdy nie interesowało go nic prócz polityki – a że był z zamożne­go domu, popierał „ortodoksów” Chibása. Sam przyznał, że będąc studentem, nosił przy sobie broń. W 1947 roku, jako dwudziestoletni młodzieniec, uczestniczył – uzbrojony w pi­stolet maszynowy – w zorganizowanej przez „grupę działania” napaści na Republikę Dominikany. Rok później wymieniono jego nazwisko w związku z masakrą w Bogocie, do jakiej do­szło podczas Konferencji Panamerykańskiej – dopomógł ponoć w zorganizowaniu zamieszek, w trakcie których zabito trzy ty­siące osób. W tym samym roku wziął udział w strzelaninie, atakując policję kubańską, a dziesięć dni później został oskar­żony o zamordowanie ministra sportu. Batista, dowiedziawszy się, że ma do czynienia z niezwykle utalentowanym gangsterem politycznym, podjął próbę przeciągnięcia go na swoją stronę. Castro odmówił, powołując się na „przyczyny natury obiek­tywnej”. Pewien Kubańczyk, pamiętający Castro z okresu, gdy studiowali razem prawo, określił go jako „człowieka żądnego władzy, całkowicie pozbawionego zasad, który gotów był zwią­zać się z każdą grupą, jeśli mogłoby mu to dopomóc w karierze politycznej”. Castro twierdził później, że jego „powołaniem” była „działalność rewolucjonisty”. Był zatem gwałtownikiem, którego osobowość łączyła w sobie cechy zarówno Lenina, jak Hitlera.

Podobnie jednak jak Perón, wzorował swój język poli­tyczny na hiszpańskim protofaszyście Primo de Riverze, dopie­ro później zaczął się posługiwać frazeologią marksistowską.

Szansa pojawiła się przed Castro w latach 1951-1952, gdy Chibas zastrzelił się w przypływie szału, opróżniając miejsce „idealisty”, a Batista – podjąwszy próbę położenia kresu ban­dytyzmowi – zakazał działalności partii politycznych i ustano­wił dyktaturę. Przeprowadzony przezeń „zamach stanu w imię wolności” cieszył się poparciem robotników i mógł doprowa­dzić do przywrócenia rządów konstytucyjnych, jak to już raz

Castro nie dał mu jednak na to czasu. Wydaje się, że uznał on ten zamach za sposobność do rozpoczęcia prawdziwej walki: La hora es de lucha, jak to ujął w swym pierwszym politycz­nym przemówieniu. Wraz ze stu pięćdziesięcioma uzbrojonymi towarzyszami wyruszył w góry. Działania partyzanckie, który­mi kierował, nie przybrały nigdy większych rozmiarów, choć terroryzm miejski pochłonął bardzo wiele ofiar. Gospodarka kubańska rozwijała się aż do roku 1957. W istocie rzeczy bitwa o Kubę była kampanią propagandową prowadzoną w Nowym Jorku i Waszyngtonie. Głównym rzecznikiem Castro był Her­bert Matthews z «New York Times», który przedstawił go jako T. E. Lawrence’a Karaibów. «Timesa» sponsorował Castro dokładnie w taki sam sposób, w jaki prasa Hearsta dopomogła w zwycięstwie rewolucji kubańskiej w 1898 roku. Miało to swo­je reperkusje w Departamencie Stanu. William Wieland, kie­rujący wydziałem karaibskim, wyraził wówczas opinię: „Wiem, że wielu ludzi uważa Batistę za sukinsyna, pierwszeństwo mają jednak interesy Ameryki, a on jest przynajmniej na­szym sukinsynem”. Rok później Wieland zmienił jednak zdanie. Earla Smitha, mianowanego w 1957 roku ambasado­rem w Hawanie, poinformowano: „Obejmuje pan placówkę na Kubie, ażeby nadzorować upadek Batisty. Podjęto decyzję, że Batista musi odejść”. Wieland skierował go po instrukcje do Matthewsa, który oświadczył mu, że „dla Kuby i świata najlepiej będzie, jeśli Batista zostanie usunięty”. Przychylnie wobec Castro nastawiony był również Roy Rubottom, asystent sekretarza stanu, a także CIA w Hawanie.

Znalazłszy się jednak na Kubie, Smith zorientował się, że zwycięstwo Castro miałoby dla Ameryki katastrofalne skutki i usiłował temu zapobiec. Zabiegał usilnie o przylot do Wa­szyngtonu na własny koszt (Rubottom nie zgodził się na po­krycie związanych z tym wydatków z funduszy państwa), po czym urządził konferencję prasową, na której ostrzegł, że rząd Stanów Zjednoczonych nie zdoła nigdy „dogadać się z Fidelem Castro”, ponieważ Kubańczyk „nie zamierza honorować zobo­wiązań międzynarodowych”. Odtąd Departament Stanu pod­jął działania za plecami ambasadora. Przyjęta wówczas metoda, cechująca się bałaganem, obłudą i brakiem wszelkiej konse­kwencji, przypominała najgorszy okres dyplomacji Roosevelta oraz wysiłki, jakie niektórzy urzędnicy Departamentu Stanu podejmowali w 1979 roku, by podkopać pozycję szacha Iranu. Dnia 13 marca 1958 roku Smith został przyjęty przez Batistę w jego gabinecie ozdobionym popiersiami Lincolna – osiągnię­to porozumienie w sprawie przeprowadzenia wolnych wyborów i ustąpienia Batisty w dniu 24 stycznia 1959 roku. Nazajutrz – bez wiedzy Smitha – Waszyngton podjął decyzję o zawieszeniu wszelkich oficjalnych dostaw broni na Kubę. Statek wiozący ła­dunek karabinów marki „Garrand” został zatrzymany w porcie nowojorskim.

Natomiast amerykańscy sympatycy Castro finansowali nadal dostawy broni przeznaczonej dla niego, tak że począw­szy od pierwszych miesięcy 1958 roku, Ameryka zaopatrywała w broń tylko jedną stronę – rebeliantów. Amerykańskie embar­go na broń stanowiło punkt zwrotny w staraniach Castro o ob­jęcie władzy. Przed jego ogłoszeniem Castro nie rozporządzał nigdy więcej niż trzystoma ludźmi. Od momentu jego ogłosze­nia Kubańczycy doszli do wniosku, że w polityce amerykańskiej nastąpiła zmiana, do której niezwłocznie się dostosowali. Licz­ba zwolenników Castro gwałtownie wzrosła, spadło natomiast tempo rozwoju gospodarczego. Mimo to liczba zwolenników Castro nie przekroczyła nigdy trzech tysięcy ludzi. „Bitwy”, któ­re staczał, były w istocie manewrami propagandowymi. W tzw. bitwie pod Santa Clara Castro stracił zaledwie sześciu ludzi. W toku działań podjętych w celu zahamowania letniej ofen­sywy Batisty w 1958 roku, będących największą operacją woj­skową podczas tej „wojny”, zginęło czterdziestu ludzi. Oddziały Batisty straciły ogółem jedynie trzystu żołnierzy.

Prawdziwymi uczestnikami tych zmagań byli przeciwnicy Batisty mieszkają­cy w miastach – zginęło ich od półtora do dwóch tysięcy. „Woj­na partyzancka miała charakter głównie propagandowy”. Che Guevara przyznał po jej zakończeniu: „Obecność zachodniego dziennikarza – najlepiej Amerykanina – była dla nas ważniej­sza niż zwycięstwo militarne”. Prócz zmiany polityki amery­kańskiej, przyczyną upadku prestiżu Batisty była działalność nie związanych z Castro band miejskich. Na pięć minut przed dwunastą, w listopadzie 1958 roku, rząd amerykański usiłował doprowadzić do przekazania władzy ekipie nie złożonej z ludzi Castro, nie informując o tym – co znamienne – własnego ambasadora. Było już jednak za późno. W styczniu 1959 Batista został usunięty, Kuba zaś znalazła się w rękach Castro.

Nie wiadomo dokładnie, w którym momencie Castro stał się leninistą. Na pewno zgłębiał on uważnie metody, dzięki którym Lenin i Hitler zapewnili sobie władzę absolutną. Prze-jąwszy w styczniu 1959 roku władzę, nadał sobie tytuł wodza naczelnego, wykorzystując zaś jako pretekst konieczność za­blokowania możliwości odrodzenia się bandytyzmu, zapewnił sobie monopol władzy nad wszystkimi formacjami zbrojnymi. Sobie, nie zaś ministrowi spraw wewnętrznych, podporząd­kował całą policję, a wszystkie kluczowe stanowiska w policji i wojsku obsadził swymi towarzyszami z czasów partyzanckich. Moment przełomowy nastąpił wówczas, gdy zmusił do złożenia broni konkurencyjne ugrupowania antybatistowskie, przede wszystkim demokratyczne Directorio Revolucionario. Odtąd mógł robić, co mu się podobało – i tak też robił. Tymczasowy prezydent, sędzia Manuel Urrutia Lleó, musiał zaakceptować żądanie Castro, który domagał się odłożenia wyborów na okres osiemnastu miesięcy i sprawowania rządów za pomocą dekre­tów. Była to technika leninowska. Na mocy jednego z pierwszych dekretów prezydenckich zakazano działalności wszystkich par­tii politycznych, co «Revolución» – gazeta Castro – opatrzyła 7 stycznia 1959 roku następującym komentarzem: „Jednostki wartościowe, należące do różnych ugrupowań politycznych prowadzących dotąd działalność, otrzymały już stanowiska we władzach tymczasowych , inni lepiej uczynią, zachowując milczenie”. Był to akcent hitlerowski. Taki sam charakter no­sił dekret z 7 lutego, przedstawiony jako „fundament prawny republiki”, wyposażający rząd we władzę ustawodawczą, co od­powiadało hitlerowskim specjalnym pełnomocnictwom. Zaraz potem Castro objął stanowisko premiera, zakazując prezyden­towi udziału w posiedzeniach rządu. W ten sposób, w ciągu zaledwie kilku tygodni od przejęcia władzy, liberałowie i demo­kraci zostali praktycznie odsunięci od jej sprawowania. Rada Ministrów była w istocie Biurem Politycznym, a Castro – dzięki swym powiązaniom i kompanom – zajął w niej pozycję fak­tycznego dyktatora, dokładnie taką, jaką zajmował Batista. Ba­tista był żądny zarówno pieniędzy, jak i władzy. Castro pragnął jedynie władzy.

Castro uruchomił działalność sądów polowych, dążąc do przeprowadzenia czystki i wymordowania swych przeciwników. Pierwszy akt jawnej tyranii miał miejsce 3 marca 1959 roku. Był on wynikiem uniewinnienia – z braku dowodów – przez sąd w Santiago czterdziestu czterech lotników Batisty, oskarżonych o popełnienie „zbrodni wojennych”. Castro wystąpił natych­miast w telewizji, oświadczając, że wyrok sądu był błędem i od­będzie się drugi proces. Przewodniczącego trybunału znaleziono martwego. Na jego miejsce mianowano zausznika braci Castro. Lotnicy ponownie stanęli przed sądem, który skazał ich na kary więzienia od dwudziestu do trzydziestu lat. Castro oznajmił: „Sprawiedliwość rewolucyjna nie opiera się na prawniczych for­mułach, lecz na przeświadczeniu moralnym”. Był to koniec ku­bańskiej praworządności. Castro, zapytany przez Graua, kiedy odbędą się wybory, odpowiedział, że wtedy, gdy skończy się re­forma rolna, wszystkie dzieci pójdą za darmo do szkoły, nauczą się czytać i pisać oraz gdy wszyscy będą mieli darmowy dostęp do leków i lekarzy. Słowem – nigdy. Latem 1959 roku, w związku z ustawą o reformie rolnej, Castro pozbył się Urrutii. Prezydent zbiegł do ambasady wenezuelskiej, potem zaś opuścił Kubę.

Na ten sam okres datuje się zbliżenie ze Związkiem Sowieckim. To prawda, że gospodarka kubańska nie była i nie jest samowystarczalna. Skoro Ameryka okazała się nie do przyjęcia w roli protektora, jej miejsce musiało zająć inne supermocar­stwo. Ameryka zaś była nie do przyjęcia dlatego, że Castro – podobnie jak inni dyktatorzy z Trzeciego Świata – potrzebował wroga. Po odejściu Batisty rolę tę miała odgrywać Ameryka. Odkąd zaś Ameryka stała się wrogiem, Castro potrzebował sojusznika – musiał nim być Związek Sowiecki. Odkąd Rosja została sojusznikiem, a począwszy od połowy 1959 roku, głów­nym kasjerem Castro, jego ideologią musiał stać się marksizm, pasujący znakomicie do lewicowo-faszystowskiej autokracji w jego wydaniu. Castro nie był nigdy ortodoksyjnym przy­wódcą marksistowsko-leninowskim, co wyrażało się w tym, że narzędziem jego rządów nie był wyłącznie tajny komitet, lecz także przemówienia publiczne, nawiązujące do tradycji Hitlera, Mussoliniego i Peróna. W drugiej połowie 1959 roku podpisał on jednak pakt z Mefistofelesem, zapewniając sobie dostawy sowieckiej broni oraz pomoc doradców i KGB w zorganizowa­niu służby bezpieczeństwa. W ten sposób znalazł się w potrza­sku. Od tej chwili wyznawanie poglądów antykomunistycznych wystarczyło, by Kubańczyk trafił do więzienia. Równocześnie zaczęła się pierwsza akcja mordowania przeciwników Castro, którą zainicjowała tajemnicza śmierć głównodowodzącego ar­mii, Camilo Cienfuegosa. W grudniu 1959 roku rozpoczęto serię procesów-czystek, w których podsądnymi byli starzy towarzy­sze Castro, tacy jak Hubert Matos, nie chcący zaakceptować stworzonego przezeń systemu totalitarnego. Pod koniec tegoż roku Kuba przekształciła się w państwo komunistyczne.

To, że wyspa położona zaledwie czterdzieści mil od wy­brzeża Ameryki przeistoczyła się nagle z podległego jej sojusz­nika w satelitę sowieckiego, stanowiło naruszenie równowagi międzynarodowej. Tym bardziej, że w ogłoszonej w 1957 roku „deklaracji czterech tysięcy słów” Castro stwierdził otwarcie, iż od momentu objęcia władzy będzie prowadził aktywną po­litykę zagraniczną, wymierzoną – jak się sam wyraził – „w in­nych dyktatorów rejonu Karaibów”. Ameryka miałaby prawo odwrócić ów bieg wypadków przy użyciu wszelkich dostępnych środków, włącznie z siłą. Najlepszą analogią, jaka się tu nasuwa, była Finlandia, która w swej polityce zagranicznej i obronnej -ze względu na sąsiedztwo Rosji – musiała się liczyć z ewentu­alnością sprzeciwu Sowietów.

Jednakże pod koniec 1959 roku Dulles już nie żył, a Eisenhower, ów prezydent pechowiec, nie zamierzał ubiegać się o ponowny wybór. Nie zrobiono nicze­go konkretnego, choć rozważano wiele planów. Objąwszy na początku 1961 roku urząd prezydenta, Kennedy otrzymał do rozpatrzenia cieszącą się poparciem CIA i przewodniczącego kolegium szefów sztabów propozycję wysłania na Kubę 12 tys. uzbrojonych uchodźców kubańskich, którzy mieli wylądować w Zatoce Świń i doprowadzić do wybuchu ogólnonarodowego powstania przeciwko Castro. Mało prawdopodobne, by chytry i doświadczony Eisenhower udzielił ostatecznej aprobaty temu projektowi, który miał wszystkie wady wynikające z politycz­nego i moralnego zaangażowania się Ameryki (jako pierwsi mieli stanąć na brzegu dwaj funkcjonariusze CIA), żadnej zaś zalety wiążącej się z rzeczywistym uczestnictwem w planowa­nej operacji lotnictwa i marynarki wojennej Stanów Zjednoczo­nych. Naiwny i słaby Kennedy zezwolił na jej przeprowadzenie w dniu 17 kwietnia. Operacja zakończyła się fiaskiem. Ameryka powinna była udzielić inwazji pełnego poparcia albo w ogóle z niej zrezygnować. Takie rozwiązanie dyktował Kennedy’emu instynkt. Jak sam powiedział do swego brata Roberta, „wolał, żeby go nazywano agresorem niż fajtłapą”. W tym jednak wy­padku zabrakło mu determinacji – z powodu błędnych kalku­lacji politycznych i militarnych. Zatoka Świń wywołała fatalne skojarzenia z niefortunną przygodą sueską Edena. Dla Kuby miała ona skutki katastrofalne, ponieważ stworzyła Castro okazję do rozpętania kampanii terroru wymierzonej w opo­zycję. Rozstrzelano prawie wszystkich więźniów politycznych. Aresztowano około 100 tys. ludzi, wśród których znaleźli się faktyczni przestępcy, większość spośród 2,5 tys. agentów CIA oraz 20 tys. sympatyków kontrrewolucji. Dnia l maja Castro obwieścił, że odtąd Kuba jest krajem socjalistycznym. Wybo­rów więcej nie będzie: odbywały się one – jak stwierdził – co­dziennie, odkąd rządy rewolucyjne stały się na Kubie wyrazem woli ludu.

Klęska w Zatoce Świń wzburzyła amerykańską opinię publiczną, która gotowa była udzielić poparcia bezpośredniej interwencji. Jeden z twórców ówczesnej polityki amerykań­skiej, Chester Bowles, stwierdził, że „dziewięćdziesiąt procent społeczeństwa zareagowałoby pozytywnie, gdyby Kennedy po­stanowił wysłać na Kubę wojsko, zbombardować ją czy uczynić cokolwiek w tym rodzaju”. Richard Nixon oświadczył Kennedy’emu: „Postarałbym się znaleźć stosowne uzasadnienie prawne dla podjęcia akcji”. Ekipa rządząca zdradzała jednak objawy podenerwowania. Sekretarz obrony Robert McNamara przyznał: „W dniach inwazji w Zatoce Świń i w okresie póź­niejszym ogarnęła nas w związku z Castro histeria”. Pojawiły się plany użycia bandytów do napadów na funkcjonariuszy kubańskich, miano także zamiar rozpuścić pogłoski, że Castro jest Antychrystem, i wkrótce nastąpi powtórne przyjście Chry­stusa, którego zwiastunem miały być rakiety oświetlające, wystrzeliwane z okrętu podwodnego. Inne plany obejmowały atakowanie robotników na plantacjach trzciny cukrowej za po­mocą nie powodujących zgonu substancji chemicznych, pozba­wienie Castro brody przy użyciu soli talu, nasączenie palonych przez niego cygar substancjami chemicznymi powodującymi ogólne rozkojarzenie bądź też śmiertelną trucizną. Poza tym planowano otrucie kochanki Castro, Marie Lorens, wynajęcie gangsterów kubańskiego pochodzenia, którzy mieliby dokonać na niego zamachu, sprokurowanie specjalnego kombinezonu do nurkowania, z wszczepionymi prątkami gruźlicy i grzybicą skóry oraz umieszczenie okazu rzadkiej muszli, wypełnionej materiałem wybuchowym, w rejonie, w którym Castro pły­wał i nurkował. Richard Helms, mianowany przez Kennedy’ego szefem CIA, zeznał później: „Celem ówczesnej działalności było pozbycie się Castro, to zaś, że w związku z tym należało go zabić, nie podważało odnoszonego przez nas wrażenia, iż nie naruszymy przez to ram wyznaczonych tym właśnie celem. Nikt jednak nie zamierzał stwarzać żenującej dla prezyden­ta sytuacji, rozprawiając w jego obecności na temat likwidacji przywódcy obcego kraju”.

Z tych szalonych planów nie wynikło nic. W rezultacie człowiekiem, który stworzył Kennedy’emu możliwość rozwią­zania problemu kubańskiego, okazał się Chruszczow. „Luka ra­kietowa” trapiła także jego, choć w rzeczywistości mogła ona nie istnieć. Umieszczenie na Kubie pocisków rakietowych śred­niego zasięgu pozwalało Rosji osiągnąć drastyczną przewagę w dziedzinie strategicznej broni atomowej, i to właściwie bez żadnych dodatkowych nakładów z jej strony. Gdyby zostały one zainstalowane i odpowiednio zabezpieczone, nie można byłoby ich zaatakować, nie rozpętując jednocześnie wojny atomowej. To zaś oznaczałoby w praktyce nienaruszalność rządów Ca­stro na Kubie – Chruszczow bowiem, jak się zdaje, obawiał się bardzo „utraty” Kuby na rzecz Ameryki i obarczenia go za to odpowiedzialnością przez swoich towarzyszy. Zgodnie z rela­cją Castro, przedstawioną przezeń dwóm dziennikarzom fran­cuskim, „pierwotny pomysł zrodził się u Rosjan, i tylko u nich. Nie chodziło o to, by zapewnić nam bezpieczeństwo, lecz głównie o to, by umocnić socjalizm w skali światowej”. Castro stwierdził, że ostatecznie wyraził zgodę, bo „nie można było nie przyjąć na siebie części ryzyka, jakie podejmował dla nas Zwią­zek Radziecki. W końcu, była to kwestia honoru”.

W rzeczywistości honor nie miał tu nic do rzeczy. Pono­szone przez Rosję koszty utrzymania gospodarki kubańskiej i ambitnych planów Castro gwałtownie wzrastały. W związ­ku z tym Castro nie miał innej możliwości, jak tylko zezwo­lić na uczynienie z Kuby bazy pocisków atomowych. Sądził on również, że narzucony przezeń reżim – choć bynajmniej nie społeczeństwo kubańskie – będzie bardziej bezpieczny z tymi pociskami niż bez nich. Cały plan był równie zwariowany, jak przedsięwzięcie w Zatoce Świń, a na dodatek o wiele bardziej niebezpieczny. Castro utrzymywał, że Chruszczow chwalił się, iż jego posunięcie stanowiło krok, na który Stalin nigdy by się nie poważył. Członek ekipy Chruszczowa, Mikojan, oświad­czył na tajnej odprawie dyplomatów sowieckich w Waszyngto­nie, że chodzi o „uzyskanie zdecydowanej przewagi w układzie sił pomiędzy światem socjalistycznym a kapitalistycznym”. Zuchwałość tego przedsięwzięcia polegała zwłaszcza na tym, że Chruszczow celowo okłamał Kennedy’ego. Przyznawszy, iż Rosja zaopatruje Castro w broń, zapewnił, że instalowane będą jedynie pociski krótkiego zasięgu, typu ziemia-powie­trze, a w żadnym wypadku nie będzie się dostarczać pocisków strategicznych dalekiego zasięgu. W rzeczywistości polecił wysłać na Kubę czterdzieści dwa pociski atomowe średniego zasięgu (tysiąc sto mil) i dwadzieścia cztery pociski o zasię­gu dwa tysiące dwieście mil (te ostatnie nigdy nie dotarły do celu), a także dwadzieścia cztery komplety pocisków przeciw­lotniczych oraz 22 tys. żołnierzy i techników sowieckich.

Fragment książki Paula Johnsona Historia świata. Wiek XX. Tom II

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Koszyk