Bogactwo i nędza. Nowe wydanie na potrzeby XXI wieku.
Legendarna, wybitna książka, legendarnego autora, George’a Gildera w nowym wydaniu. Socjolog z wykształcenia, ekonomista z przekonania, Gilder obala mity związane z tzw. bogactwem, ukazując źródła nędzy i sposoby jej pokonania. Oto przedsmak tej literatury:
(…) Kluczowym zagadnieniem ekonomii nie jest koordynacja bodźców z jakimś przypuszczalnym „interesem publicznym”, lecz zharmonizowanie wiedzy i władzy. Inwestycje przedsiębiorstw przynoszą zarówno owoce finansowe, jak i epistemologiczne. Kapitalizm łączy oba te wymiary. Jeśli gospodarki kapitalistyczne rosną, to dlatego, że przydzielają bogactwo jego twórcom, którzy w procesie tworzenia bogactwa właśnie udowodnili, że mogą je zwiększyć. Test przedsiębiorczości przynosi wiedzę, gdyż biznesplany są falsyfikowane, mogą się okazać mylne, bo firmy mogą zbankrutować. Wyniki inwestycji tworzą zarówno pozytywne, jak i negatywne sprzężenia zwrotne. Błędy enronują, a sukcesy googlują. Testy przedsiębiorczości dają władzę w postaci zysków po opodatkowaniu, które można reinwestować bez odwoływania się do biurokratycznych komisji, komitetów Kongresu, zespołów ekspertów i stada politycznych administratorów.
Kiedy biznesowe hipotezy chronione są przed falsyfikacją zaporami politycznej protekcji, rządowych subsydiów bądź biurokratycznych nakazów, nie płynie z nich żadna wiedza, a w przeważającej części przypadków nawet ją niszczą. Pozycja upolitycznionych firm rośnie i kamienieje, a posiadana przez nie wiedza degeneruje się w ideologię i PR. Wizytówka BP głosi „Beyond Petroleum”, a GE odchodzi od produkcji do wachlarza takich projektów energetycznych, jak wiatraki i złe żarówki. Samouzasadniające się Lewiatany, poczynając od Harvard University i Archer Daniels Midland, a kończąc na Fannie Mae i Goldman Sachs, unoszą się wysoko ponad gospodarczym i społecznym horyzontem, deformując sygnały cenowe i niszcząc prawdziwe przedsiębiorstwa pozostające w ich cieniu.
W ostatnim dziesięcioleciu Stany Zjednoczone stały się areną klasycznego konfliktu pomiędzy siłami przedsiębiorczości[e1] kapitalizmu a siłami instytucji gospodarczego i politycznego establishmentu przypisującymi sobie większą cnotę, wiedzę i pozycję polityczną. Pierwsza ze stron odżywia się zyskami z przedsiębiorczości powstającymi w dobrowolnym procesie wymiany; druga żyje z ekonomicznych rent, regulacji i przywilejów danych jej przez Departament Skarbu, FED i Biały Dom.
Z żadnego innego obszaru amerykańskiej gospodarki przedsiębiorca nie został tak gruntownie wypędzony jak z terytorium opanowanego przez wielkie banki i ich rządowych twórców i protektorów. Współczesna teoria finansów, która całkowicie zdominowała ten establishment, znajduje się we władaniu hipotezy „efektywnego rynku”. Głosi ona, że na rynkach finansowych coś takiego jak przedsiębiorczość jest niemożliwe.
Dramatyczną ilustracją tego wygnania przedsiębiorców jest kontrast między tymi, którzy postawili na kredyty hipoteczne typu subprime i tymi, którzy zagrali przeciw temu rynkowi i starali się wydobyć na światło dnia panujące na nim oszustwa. Większość banków centralnych, Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Monetarny, Fannie Mae i Freddie Mac, Citigroup, Merrill Lynch, Deutsche Bank oraz Bank of America znalazła się po złej stronie tego rynku, jako nabywcy złych hipotek i wymyślnych obligacji. Wszystkie te instytucje miały łatwy dostęp do rządowych pieniędzy i gwarancji i wszystkie wspierane były w swoim entuzjazmie dla kredytów hipotecznych przez największe globalne autorytety finansowe, uniwersytety, instytucje filantropijne i najinteligentniejszych ponoć polityków, jak Barney Frank i Charles Dodd. Wszyscy członkowie tego zbioru entuzjastycznie podzielali pogląd, że magia finansowej strukturyzacji może przekształcić pokłady świńskich odchodów w instrumenty finansowe o ratingu triple ‒ A[e2] , AAA.
Najbardziej egzaltowanymi członkami tej grupy byli bankierzy centralni z Grupy Dziesięciu zaangażowani w proces Bazylea II. Ta ultraelita finansów opracowuje regulacje dla banków narodowych. Reguły znane pod nazwą Bazylea II nakazywały bankom, na potrzeby tworzenia rezerw, zakup tych właśnie obligacji rządowych i hipotek subprime, które znalazły się później w samym centrum kryzysu. Popierając zakup zabezpieczonych na hipotekach ustrukturyzowanych papierów dłużnych, których zabezpieczenie, z samej natury procesu strukturyzacji, było niejasne, zasady Bazylea II w szczególności zakazywały posiadania indywidualnych hipotek, w których przypadku informacja o finansach emitenta i wartości zabezpieczenia była łatwo dostępna. Komitet obradujący w Bazylei zaakceptował katastrofalne oddzielenie wiedzy od władzy, informacji od kapitału, odpowiedzialności od własności. Regulator ten sam był niewątpliwie elementem problemu usytuowanym bardzo daleko od propozycji Posnera widzącego w regulatorze rozwiązanie kłopotu.
Z drugiej strony rynku znajdowali się przede wszystkim przedsiębiorcy zarządzający funduszami hedgingowymi, jak John Paulson, Mike Burry, Andrew Redleaf, Steve Eisman, Greg Lippman i być może jeszcze dwudziestu innych. Micheal Lewis opisuje ich historię w książce The Big Short (Wielki szort). Podstawową przyczyną, z jakiej kryzys wymknął się spod kontroli, było to, że cały prawie kapitał znajdował się w rękach ślepców – tysiące razy więcej niż w rękach przedsiębiorców, którzy grali przeciwko rynkowi. Chociaż kapitał zaangażowany w grę na spadek rynku był duży, tak duży jak tylko przedsiębiorcom udało się zgromadzić, Wielki szort nie był tak duży, jak być powinien.
Fundusze hedgingowe, fundusze private equity oraz fundusze wysokiego ryzyka to spółki inwestycyjne kontrolowane przez pojedynczego menadżera bądź niewielką grupę partnerów, z których każdy jest na ogół dobrze znany swoim inwestorom, a większość swojego majątku ulokował w firmie. Większość tych menadżerów właścicieli jest wielce sceptyczna w stosunku do metodologii finansowej dominującej w wielkich bankach. Niemal wszyscy menadżerowie funduszy wysokiego ryzyka, grup private equity i funduszy hedgingowych chlubi się tym, że jest w stanie osiągnąć ponadprzeciętny poziom zysku przy ryzyku znajdującym się poniżej przeciętnego poziomu. Opisują sami siebie jako właścicieli i przedsiębiorców o wyjątkowej wiedzy, mogących zwiększyć wiedzę istniejącą w systemie. W przypadku rynku kredytów hipotecznych wkład ten polegał na dokładnej analizie kredytów hipotecznych, na których oparte były emisje obligacji hipotecznych AAA, w ostatecznym rozrachunku mające doprowadzić do bankructwa banków. Podnieśli kamień i to, co zobaczyli pod nim, wzbudziło ich przerażenie.
W świecie wielkich banków rzeczywista wiedza o detalach hipotecznych papierów dłużnych znajdujących się w księgach banków i ryzyka związanego z tymi papierami była kompletnie izolowana od administracyjnej i biurokratycznej władzy skoncentrowanej na szczytach organizacji. Najbardziej uderzającym i najbardziej realistycznym momentem w filmie Margin Call, opowiadającym historię upadku banku podobnego do Lehmana, jest nagłe opóźnione pojawienie się prezesa. Niezdolny do zrozumienia, co mówią jego eksperci na temat algorytmu rządzącego portfelem zarządzanego przezeń banku, prosi ich: „Mówcie do mnie jakbyście mówili do dziecka lub do waszego psa”. Wielki rozwód wiedzy i władzy, informacji i finansów, rzeczywistości „w okopach” i papierowych konstrukcji na niebie ma w sobie coś dramatycznego i katastrofalnego (…)
(…) Przyczyną tak znacznych różnic majątkowych między Larrym Pagem a Zosią Dobrą, Donaldem Trumpem a Harrym Bezdomnym, między Oprah a Obamą, między Erickiem Schmidtem a wynalazcą Danem Bricklinem czy wreszcie między „jednym procentem jednego procenta” a kimkolwiek innym jest wiedza i zaangażowanie przedsiębiorcze. Większość z najbogatszych osób jest przywiązana do masztu swojej fortuny. Są właścicielami swojego bogactwa tylko tak długo, jak długo inwestują je w bliźnich. W najgłębszym tych pojęć znaczeniu mogą zatrzymywać tylko to, co komuś dadzą.
Bogactwo Ameryki nie jest zapasem dóbr. Stanowi organiczną żywą całość, kruchą pulsującą tkankę utkaną z idei, oczekiwań, lojalności, moralnych zobowiązań i wizji. Dokonać wiwisekcji tej tkanki na potrzeby redystrybucji to znaczy zabić ją. Jak to odkryli francuscy technokraci prezydenta Mitteranda w 1980 roku i jak odkrywają dzisiaj ekokraci spod znaku Don Kichota i prezydenta Obamy, zarządzanie przez państwo złożonymi systemami bogactwa kończy się administrowaniem przemysłowych trupów, jak uspołeczniona Solyndra.
Bez względu na to, jaki jest poziom nierówności dochodowych, różnice w dochodach są znacznie mniejsze niż rozpiętości wkładów do postępu gatunku ludzkiego. Robert Heinlein tak pisał na ten temat: „Historycznie rzecz biorąc, nędza jest normalną postacią ludzkiego bytu. Innowacje pomagające przekroczyć tę normę – tu i tam, kiedyś i teraz – są dziełem niezwykle małej mniejszości, najczęściej znienawidzonej i pogardzanej, często zabijanej lub skazywanej na wygnanie i niemal zawsze zwalczanej przez wszystkich „właściwie myślących”. Kiedy tej niewielkiej mniejszości nie pozwala się tworzyć bądź (jak to się czasem zdarza) kiedy zostaje ona wygnana z danego społeczeństwa, ludność ześlizguje się z powrotem w nędzę. Zjawisko to znane jest potem „brakiem szczęścia” lub „złym losem”[i]. Prezydent Obama potwierdził tę opinię Heinleina w jednym ze swoich przemówień wygłoszonych w Iowa: „Zatrzymaliśmy recesję, uniknęliśmy depresji, spowodowaliśmy, że gospodarka znowu ruszyła, jednak w okresie ostatnich sześciu miesięcy mieliśmy złą passę”.
Wszelki postęp ma swoje źródło w twórczej mniejszości. Nawet rządowe wydatki na badania i rozwój, z wyjątkiem nastawionych na wyniki badań związanych z wojskiem, są w przeważającej mierze marnowane. Trwałe pozostają zawsze kontrybucje umysłu, woli i moralności. Jeśli nadal będziemy traktować przedsiębiorców tak, jak traktujemy ich obecnie, czyli przeszkadzać, zarzynać podatkami i zalewać regulacjami, nasi liberalni politycy będą zszokowani i przerażeni, odkrywając, jak szybko fizyczny wymiar środków produkcji zamieni się w przerdzewiały drut, porzucone akumulatory, połamane wiatraki, złom i zgniliznę dżungli.
Trzydzieści lat temu, z górą, przedstawiciele szkoły podaży prowadzeni przez Arta Laffera, który narysował całą swoją koncepcję w jednej ze stołówek Kongresu na słynnej serwetce, odważnie zakomunikowali światu, że obniżenie stóp podatkowych przyniesie rządowi federalnemu wyższe wpływy podatkowe. Chciałbym móc powiedzieć, że późniejsze empiryczne potwierdzenie tez Laffera chociaż trochę ograniczyło wyśmiewanie się z jego idei.
Większość amerykańskich krytyków ekonomii szkoły podaży uważa, że może uzasadnić tezę o fałszu krzywej Laffera poprzez wybranie kilku specyficznych epizodów. Prezydent Clinton, powiadają, podniósł stopę podatkową do 39% i zrównoważył budżet. Eisenhower utrzymał stopę podatkową na poziomie 91%, a wzrost gospodarczy był wysoki. Szkoła podaży, jak wywołany do tablicy prymus, odpowiada na to: Clinton podpisał także ustawę obniżającą podatek od zysków kapitałowych do 20% i w związku z tym większość nowych wpływów państwa pochodziła z boomu na rynku akcji i opcji. Jeśli chodzi o Eisenhowera, to był on w trakcie uwalniania całej gospodarki z reżimu gospodarki wojennej, co oznacza bardzo wysoki poziom obciążeń przedsiębiorstw. W 1946 roku, wbrew wetu prezydenta Trumana, republikanie uchwalili zmniejszenie podatków obciążających rodziny o 50% poprzez wprowadzenie wspólnego opodatkowania małżeństw.
W obliczu danych z innych części świata ten amerykański spór całkowicie traci sens. Amerykańscy ekonomiści są po prostu głupcami, jeśli myślą, że Stany Zjednoczone mogą zachować pozycję gospodarczego i politycznego przywódcy świata, utrzymując jednocześnie jedną z najwyższych na świecie stóp opodatkowania CIT i PIT i starając się regulować wszystko, co tylko oddycha.
Od czasu publikacji pierwszego wydania Bogactwa i nędzy około pięćdziesięciu krajów na świecie drastycznie obniżyło stopy podatkowe. Globalna dyfuzja Internetu umożliwiła produktywnym obywatelom pracę i płacenie podatków w dowolnym miejscu na świecie bez konieczności zrywania więzi z amerykańskim społeczeństwem. Jest to istotne, gdyż rządy, jak przedsiębiorstwa, muszą konkurować o dochody.
Ze względu na fakt, że odpowiednie porównanie wpływów podatkowych w różnych krajach jest dosyć trudne w związku z różnicami struktur opodatkowania, uważałem od dawna, że najlepszym wskaźnikiem polityki podatkowej jest poziom wydatków rządu. Wydatki państwowe zależą od udziału danej jurysdykcji państwowej w rynku wpływów podatkowych całego świata, od wielkości tej porcji gospodarki światowej i wysoko wykwalifikowanej siły roboczej, która poddaje się reżimowi podatkowemu danego kraju. Wydatki rządowe odzwierciedlają sukces rządu we wspieraniu opodatkowanej działalności ekonomicznej w ramach jego jurysdykcji, mówiąc inaczej, sukces rządu w przyciągnięciu na jego terytorium produktywnych przedsiębiorstw i jednostek. I podobnie jak w biznesie, udział rządu w światowym rynku podatkowym wynika w większym stopniu ze zwiększania wielkości własnego rynku niż z przejmowania innych.
Według opublikowanych w 1983 roku badań Keitha Marsdena z Banku Światowego, które w 1992 roku zostały zaktualizowane przez firmę doradczą Polyconomics, wielkość wydatków rządowych rośnie trzykrotnie szybciej w krajach o niskich bądź spadających stopach opodatkowania niż w krajach o wysokich bądź rosnących podatkach. Jeśli kraje niskich podatków mogą zwiększać swoje wydatki rządowe trzy razy szybciej niż kraje wysokich podatków, to dlatego, że tempo ich wzrostu gospodarczego jest sześciokrotnie wyższe. To znaczy, że w krajach niskich podatków udział rządu w PKB spada przy równoległym wzroście wydatków w kategoriach absolutnych.
Obywatele Stanów Zjednoczonych wciąż jeszcze posiadają więcej swobód obywatelskich niż mieszkańcy takich byłych krajów komunistycznych jak Chiny i Rosja, prowadzimy jednak politykę podatkową i regulacyjną niezwykle wrogą prywatnej przedsiębiorczości. Strumień emigracji wysoko wykwalifikowanej siły roboczej płynie dziś raczej z USA do Indii i Chin niż w przeciwnym kierunku. W Hong Kongu, który w 1997 roku stał się częścią Chin, najwyższa stopa podatkowa od 1947 roku znajduje się na poziomie poniżej 20%. W konsekwencji Hong Kong był i jest jedną z najszybciej rosnących gospodarek świata i krajem ogromnego wzrostu populacji. Z drugiej strony jest krajem o jednej z najwyższych w świecie stóp wzrostu wydatków publicznych.
W trakcie mojej wizyty w Hong Kongu w 1988 roku zapytano mnie, co wydarzy się po 1997 roku. Moja odpowiedź brzmiała: „To rok, kiedy Hong Kong zacznie przejmować Chiny”. Przykład Hong Kongu rzeczywiście zmienił Chiny i ich politykę. „Wolne strefy” ekonomiczne obejmują rosnące obszary wybrzeża Chin i posuwają się w kierunku wnętrza kraju. Posiadając niższe stopy podatkowe niż Stany Zjednoczone i de facto kontrolując ekonomicznie światowego lidera technologicznego, jakim jest Tajwan, Chiny są na wyciągnięcie ręki od możliwości utrzymania poziomu wydatków rządowych, w szczególności wydatków na obronę, które w dłuższym czasie uczynią ze Stanów Zjednoczonych słabsze z mocarstw w basenie Pacyfiku. Nasza polityka gospodarcza rozbraja naszą politykę zagraniczną.
Nawet w Europie stopy opodatkowania stają się bardziej konkurencyjne. W okresie zapoczątkowanym przez kraje bałtyckie w latach 1994–1995 około dwudziestu państw przyjęło systemy podatkowe charakteryzujące się niskimi i płaskimi stopami podatkowymi. Praktycznie wszystkie te kraje doświadczyły w konsekwencji szybkiego wzrostu gospodarczego, przyciągając przy tym bardzo poważne inwestycje zagraniczne. Tymczasem w Stanach Zjednoczonych, po raz pierwszy od czasów prezydenta Cartera, mamy do czynienia z odpływem kapitału netto.
Po uchwaleniu niskich płaskich podatków o poziomie najwyższych stóp poniżej 20% średnia stopa realnego wzrostu gospodarczego Estonii, Łotwy i Litwy wynosiła w ostatniej dekadzie około 8%. Pod koniec 2006 roku wolumen inwestycji zagranicznych w Estonii był równy 77% PKB, a kraj stał się jednym ze światowych liderów technologicznych i liderem wzrostu, przy jednoczesnym gwałtownym wzroście dochodów rządu. Polska, Węgry i Bułgaria poszły w ślady krajów bałtyckich. Nawet Szwecja znacząco obniżyła stawki opodatkowania, z podobnymi korzystnymi wynikami. Aż do czasu kryzysu 2007 roku żaden z krajów płaskich podatków nie był zmuszony do zmniejszania wydatków państwa. W przekroju całego OECD redukcji stóp podatkowych towarzyszył wzrost wpływów budżetowych. Spośród dwudziestu krajów, które uchwaliły płaskie podatki, żaden nie pogrążył się w poważniejszych problemach z dochodami i żaden nie zrezygnował z nowego systemu podatkowego. Średni poziom stopy opodatkowania osób fizycznych (podatek PIT) i stopy podatku od korporacji (podatek CIT) został zmniejszony, odpowiednio, do 16,6% i 17,9%.
Proste równanie: niższe stopy podatkowe = wyższe wpływy podatkowe jest obecnie jednym z najlepiej udokumentowanych twierdzeń w dziejach myśli ekonomicznej, a zarazem najpowszechniej negowanym. Wiara w prawdziwość tego równania została porzucona nawet przez niektórych byłych członków szkoły ekonomii podaży, którzy wydają się całkowicie ignorować światową rewolucję podatkową mającą miejsce poza naszymi granicami, obsesyjnie zajmując się przy tym ambiwalentnymi danymi z okresu prezydentury Clintona.
Spojrzenie wstecz, z perspektywy późniejszej o jedną generację, sugeruje bardzo wyraźnie, że oryginalna szkoła podaży, my, jej twórcy, wyznawcy i zwolennicy, ponosimy odpowiedzialność za nieskuteczność naszej perswazji. Z dzisiejszej perspektywy staje się jasne, że nie byliśmy wystarczająco radykalni ‒ pozwoliliśmy przechwycić nasze argumenty mechanistycznej szkole Smitha i jego następców. Nawet oryginalny błyskotliwy wykres Laffera w ostatecznym rozrachunku był zawsze interpretowany w kontekście racjonalnych oczekiwań, w ramach schematu bodziec – reakcja biednego pasywnego homo economicus. Pozwólmy mu zatrzymać większą porcję owoców jego pracy, a będzie pracował ciężej, będzie się bardziej wytężał, mówiliśmy. Zwiększcie zyski z inwestycji po opodatkowaniu, a inwestycji będzie więcej.
Twierdzenia te są bez wątpienia prawdziwe. Ludzie reagują na bodźce systemu. I tak na przykład rosnące „kary” obciążające w USA małżeństwo i rodzinę prowadzą do nieuchronnej erozji kluczowego źródła ludzkiego kapitału. Jak ujęli to Andrew Redleaf i Richard Vigilante w książce Panika (Panic): „Zastąpiliśmy kapitalistyczny szacunek dla wolnego rynku jako podstawowego środowiska ludzkiej kreatywności kultem »efektywnych rynków« jako substytutów tej kreatywności[ii]”. „Lepsze bodźce dla większej efektywności” to dopiero pierwsza część prawdziwego argumentu na rzecz niższych podatków, podobnie jak na rzecz mniejszej liczby regulacji, wreszcie na rzecz samego kapitalizmu.
Tajemnica nie polega po prostu na zachęceniu ludzi do cięższej pracy lub do akceptacji większego poziomu ryzyka obietnicą większej nagrody. Głównym powodem, dla którego niższe marginalne stopy podatkowe wyzwalają siły twórcze przedsiębiorców, jest możliwość gromadzenia większej ilości informacji. Niższe stopy podatkowe pozwalają przedsiębiorcom na szybsze poruszanie się po krzywej nauczania i doświadczenia. Szybciej się uczą, gdyż dysponują większą ilością kapitału, której mogą użyć w swoich działaniach. Większy wolumen kapitału pozwala przedsiębiorcom na zatrudnienie większej ilości wysoko wykwalifikowanej siły roboczej z całego świata. Redukcja podatków powoduje, że przedsiębiorcy nie muszą poświęcać tyle czasu na unikanie płacenia podatków, interpretowanie regulacji i konsultacje z prawnikami i księgowymi. Mając więcej kapitału, przedsiębiorcy są w stanie przeprowadzić więcej eksperymentów, przetestować więcej hipotez, spróbować realizować więcej wariantów biznesplanu, tworzyć więcej użytecznej wiedzy. Gdy rządowi biurokraci zabierają mniejszą część zasobów, zyskami przedsiębiorstwa w większym stopniu zarządzają ludzie, którzy zyski te wypracowali i w ten sposób nauczyli się, jak je sensownie reinwestować.
Przekonanie, że bogactwo składa się nie z idei, postaw, zasad moralnych i umysłowej dyscypliny, lecz z określonych i statycznych rzeczy, które mogą być redystrybuowane, to przesąd materializmu i materialistów. Przesąd ten „ogłupił” dzieła Marksa i innych proroków przemocy i zazdrości. Towarzyszy każdej osobie pragnącej przymusowej redystrybucji bogactwa, przyświeca wszystkim rewolucjonistom, którzy wyobrażają sobie, iż przejmując tak zwane środki produkcji, zdobędą także kontrolę nad kluczowym dla gospodarki kapitałem. Zdumiewa każdego twórcę biznesowych konglomeratów, który żywi najgłębsze przekonanie, że może wejść do całkowicie nowego sektora gospodarki poprzez akwizycje zamiast żmudną i długą naukę. Zadziwia każdego biurokratę zajmującego się nauką, który sądzi, że owoce B+R (badania i rozwój) można po prostu kupić. Przechwycenie technologii nie jest możliwe bez gruntownego opanowania leżącej u jej podstaw nauki. Czynnikami produkcji używanymi przez przedsiębiorców nie są ziemia, praca i kapitał, lecz umysły i serca. Kapitalizm to system, który nie zaczyna się od zabierania bliźnim, lecz od wręczania im darów.
George Gilder Prolog
[i] / Robert A. Heinlein, Time Enough for Love (Ace, 1987), s. 244.
[ii] / Andrew Redleaf i Richard Vigilante, Panic: The Betrayal of Capitalism by Wall Street and Washington (Richard Vigilante Books, 2010), s. 4.