Uwaga: Wydawnictwo Fijorr funkcjonuje obecnie jako imprint wydawnictwa Feedom Publishing. Przeczytaj komunikat

Kościół a wolny rynek

chat-dymki
0
  • Autor:Thomas Woods Jr.
  • Kategoria:Ekonomia a Kościół
  • Oryginalny tytuł:The Church and the Market: A Catholic Defense of the Free Economy
  • Tłumaczenie:Szymon Czarnik
  • ISBN:978-83=89812-40-7
  • Strony:305
  • Ebook:Niedostępny
Zamów w naszym sklepie Tagi: , ,

Czy bieda jest błogosławiona, a bogactwo przeklęte?

W przekonaniu przeciętnego polskiego duchownego, liberalizm źle się kojarzy. Doktryna ta jest traktowana raczej jako narzędzie antychrysta niż bogobojnego katolika. Liberalizm (mylony często z libertynizmem) to źle pojęte wyzwolenie, ucieczka od Boga, słowem to grzech. Tymczasem liberalizm, jak niewiele innych prądów umysłowych, jest bliski nauczaniu Chrystusa, który w swoich naukach uwalniał człowieka z więzów opresyjnej władzy i zakazów odbierających mu godność i wolną wolę. Stąd, wiodący filozof katolicyzmu, św. Tomasz z Akwinu traktowany jest przez liberałów jak ojciec intelektualny tego nurtu. Najbardziej liberalna z wszystkich szkół ekonomicznych, szkoła austriacka, traktuje św. Tomasza wręcz jako swego założyciela.
Katolicyzm był narzędziem wyrwania się ze zniewolenia, uwolnienia człowieka od przemocy, tak aby sam, świadomie wybierał drogę, która poprowadzi go – albo i nie poprowadzi – do królestwa Bożego. Przeciwieństwem liberalizmu jest dyktatura; czy to kolektywu, czy różnej maści autokratów, starających się zastąpić „bogów” na ziemi. Liberalizm to wolność. Bez względu czy dotyczy ona działalności gospodarczej i ekonomii, czy wartości duchowych. Dlatego, jeśli ktoś uważa, że obok ekonomii liberalnej istnieje równie zasadna ekonomia nieliberalna, to albo jest w błędzie, albo chce nas oszukać. O tym właśnie mówi książka, którą Szanowny Czytelniku masz właśnie w swych rękach.
Problem w tym, że paradygmat sprawiedliwości społecznej, źle pojętej miłości bliźniego i ignorancja ekonomiczna negują taki stan rzeczy. Dla wielu polityków i intelektualistów, niewygodne implikacje ludzkiego działania, pokrywane są iluzjami o jakiejś utopijnej rzeczywistości, w której państwo, rząd potrafi korygować to, co akurat nie pasuje do iluzyjnych standardów sprawiedliwości. Podobnie postępuje, niestety, Kościół Katolicki. I tak, bezrobocie, które jest efektem działań legislacyjnych podrażających koszty ludzkiej pracy ponad to co rynek, czyli inni obywatele, jest w stanie za nią zapłacić, zwalcza się jeszcze większym podniesieniem ceny ludzkiej pracy. Biedę jednych zwalcza się wpędzaniem w biedę innych. Wielu hierarchów kościoła, ignorując naukę ekonomii, działania takie popiera. Z jednej strony prymas Józef Glemp potępia ludzi za to, że zbyt skrupulatnie liczą zyski (Telefonika – Ożarów), z drugiej, ma im za złe, że bankrutują (zakład z powodu nadmiernych kosztów pracy nie sprostał konkurencji i upadł).
W oczach wielu hierarchów utarło się przekonanie, że pan Bóg stworzył świat w takiej obfitości, że ma na nim starczyć wszystkiego dla wszystkich. Podział na biednych i bogatych, czyli na tych, co mają za mało i tych, którym zbywa jest – ich zdaniem – podziałem sztucznym. Tymczasem świat, który dostaliśmy od Boga to świat dóbr rzadkich. Właściwie poza powietrzem i słoną wodą wszystkiego na nim brakuje i dlatego właśnie człowiek musi dostępnymi mu dobrami rzadkimi rozporządzać w sposób maksymalnie oszczędny i racjonalny, a jeśli mimo to nie wyprodukuje ich pod dostatkiem, musi je sprzedawać tym, którzy zapłacą za nie najwięcej.
Pan Bóg uczynił nas równymi, ale obdarzył tak niewielką ilością dóbr, że bez własnej pracy, inwencji, kreatywności, uporu i innych pożądanych i cnotliwych działań, nie bylibyśmy w stanie przeżyć. Dlatego, jedynym naprawdę sprawiedliwym sposobem „dystrybucji” dóbr rzadkich jest kupowanie/sprzedawanie ich za pieniądze zarobione na pracy. Wszelkie inne sposoby – racjonowanie, kartki, przydziały, talony, znajomości, korupcja etc. są nie tylko gorsze, ale i znacznie bardziej niesprawiedliwe.
Niestety, źle pojęta sprawiedliwość społeczna prowadzi wielu polskich księży w okowy socjalizmu i innych systemów zniewalających człowieka i odbierających mu boską charyzmę, jakiej nabywamy wraz z chrztem. Nieznajomość ekonomii, domaganie się od niej sądów moralnych, powoduje, że przeciętny ksiądz traktuje człowieka przedsiębiorczego, organizującego pracę masom, jako ucieleśnienie szatana, chciwości, pychy – słowem zaprzeczenie boskich cnót. Nic bardziej mylnego. Żeby dawać, trzema mieć co dawać. Żeby mieć co dawać, trzeba to coś wyprodukować i sprzedać. Każdy, kto choć raz spróbował przygody w interesach wie, jak ciężko to przychodzi. Ile wysiłku, pomysłowości, ryzyka, upokorzeń, stresów doświadcza człowiek, który zdecydował się rzucić wyzwanie konkurentom i samemu spróbować sił w produkcji, usługach czy innej działalności gospodarczej. A trzeba pamiętać, że prócz zmagania się z materią, pracą ludzką, konkurencją, bankami, czy trendami rynkowymi, kłody pod nogi ludzi przedsiębiorczych stawiają biurokraci, ludzie zawistni, głupi, urzędy skarbowe, a także – niestety i nierzadko – kler.
Jeszcze nigdy nie udało mi się usłyszeć na kazaniu pochwały ludzkiej przedsiębiorczości i dostatku, jaki jest jej owocem, a chodzę do kościoła dość regularnie od kilkudziesięciu lat. Słyszę natomiast na każdym kroku użalanie się na tych co to nie dość ochoczo oddają swój majątek innym. Nie słyszałem też, aby ten czy inny ksiądz zająknął się choćby na temat przyczyny ludzkiej biedy. Kilka tygodni temu zaproszony zostałem do jednej z łódzkich parafii na prelekcję o mitach gospodarczych funkcjonujących w naszym życiu. Zacząłem od mitu dotyczącego pochodzenia ludzkiej biedy. Kiedy powiedziałem, że bieda rodzi się z lenistwa, złych nałogów, nieposzanowania rodziny, braku szacunku dla innych ludzi, prowadzący spotkanie ksiądz proboszcz dyskretnie dał mi do zrozumienia, żebym zmienił temat, bo to może zostać źle odebrane.
Chodziło bowiem o to, że wielu biednym ludziom wydaje się, iż bieda jednak od nich nie zależy. Że nie mieli szczęścia i albo państwo im nie dało, albo źli ludzie pozazdrościli. Duża część tych ludzi, w krytyce sukcesu, bogactwa, przedsiębiorczości, odnajduje usprawiedliwienie swego lenistwa, byle jakości czy pychy. Tymczasem biedy wśród ludzi wykształconych, pracowitych, sumiennych, kochających swoje rodziny i stroniących od alkoholu praktycznie nie ma. Bieda, której jedynym źródłem jest nieszczęście czy ślepy los to naprawdę margines.
Takiej biedy było pełno tysiąc, dwa tysiące lat temu. Urodziłeś się biednym, biednym umierałeś. Odkąd jednak istnieje kapitalizm i liberalizm, człowiek ma wolność wyboru. Mimo iż urodził się w rodzinie biedaków, tak jak choćby moja mama, czy później popadł w nędzę, jak choćby moja rodzina po przedwczesnej śmieci naszego ojca, dzięki pracy, nauce, uporowi, rzetelności i życzliwości wobec bliźnich, mógł stać się człowiekiem naprawdę zamożnym, a jednocześnie nie czynić innym z tego powodu zła.
W bestsellerze „Sekrety amerykańskich milionerów” (Fijorr Publishing, Warszawa 1998), będącym analizą socjologiczną zachowań tzw. ludzi bogatych, autorzy na każdym kroku podkreślają, że najbogatsi przedstawiciele Ameryki kilkakrotnie rzadziej (niż tzw. normalni zjadacze chleba) się rozwodzą, popełniają też kilkanaście razy mniej innych przestępstw i grzechów. Z drugiej strony, ci znienawidzeni krwiopijcy, częściej i więcej łożą na cele filantropijne, dzieląc się z bliźnimi swoim majątkiem, nie mówiąc o tym, że w większości krajów rozwiniętych są odpowiedzialni za stworzenie ok. 80 proc. miejsc pracy. Z jednej strony ludzie bogaci, posiadając więcej, mają się czym z innymi dzielić, z drugiej zaś doceniają łaskę, jaką obdarzył ich Wszechmocny, dając im łatwość pracy twórczej i przedsiębiorczości. Jak można takich ludzi traktować jak szkodników społecznych? To przecież najwięksi dobroczyńcy ludzkości. Dzielą się swoim majątkiem i talentami ze społeczeństwem, postępując tak jak nauczał Chrystus. Co prawda, zdarzają się wśród nich ludzie podli i źli, tak jak zdarzają się oni w każdej innej grupie społecznej. Z tym, że akurat w grupie ludzi najbogatszych, jak wspomniałem powyżej, jest ich mniej niż gdzie indziej.
Jeśli już dopatrujemy się zła w działaniach gospodarczych, to należy go raczej szukać w działalności państwa, które – o, dziwo – cieszy się wśród kleru wyjątkową estymą. Czyżby więc hierarchowie, a za nimi maluczcy uważali, że władza państwowa pochodzi od Boga, a przedsiębiorczość od szatana? Tak na szczęście nie jest, o czym świadczą chociażby przykłady Hitlera, Stalina, Bieruta, Jaruzelskiego i wielu innych, którzy tak chętnie mówili o sprawiedliwości społecznej i walce z nędzą.
Wbrew przypowieści o bogatym, co to nie przejdzie przez ucho igielne, Biblia zachęca nas do tego, abyśmy działali, bogacili się i robili karierę. Podaje jednak warunki, pod jakimi mamy działać; primo, mamy być uczciwi, secundo, nie wolno nam innych niewolić, tertio wreszcie, mamy obowiązek pomagać słabszym. Żaden z tych warunków nie stoi w jakiejkolwiek sprzeczności z nauką o ludzki działaniu czy ekonomią. Powiem więcej, bycie człowiekiem uczciwym, dobrym, życzliwym innym i słuchającym Boskich przykazań, to warunek sukcesu ekonomicznego.